Natrafiłem na książkę, której pewnie nie przeczytałbym ze
względów naukowych, gdyż jej autorka reprezentuje odmienną od moich
subdyscyplinę badań pedagogicznych - hybrydalną pedagogikę
opiekuńczo-wychowawczą i społeczną, ale zaintrygował mnie tytuł: OKNA ŻYCIA W
SYSTEMIE OPIEKI NAD DZIEĆMI (Warszawa, 2015). Jest to zatem kolejna, po
monografii z pedagogiki prenatalnej Doroty Kornas-Bieli, kluczowa dla
humanizacji naszego życia publikacja naukowa.
Autorką jest adiunkt na Wydziale Nauk Pedagogicznych Uniwersytetu Kardynała
Stefana Wyszyńskiego w Warszawie - dr BEATA KRAJEWSKA. Nastąpiło
zatem właściwe powiązanie jej własnych zainteresowań poznawczych, a być może także
pedagogicznych i społecznikowskich z środowiskiem akademickim, które m.in. troskę
o dzieci ma wpisaną w swoje założone funkcje. Pomysł przyjrzenia się nowemu fenomenowi w polskiej przestrzeni
opiekuńczo-wychowawczej zasługiwał na uwagę.
Nie było do tej pory tego typu socjopedagogicznego studium rozwiązania, które
istnieje w naszym kraju w instytucjonalnym wymiarze już dziesięć lat! Właśnie
dlatego sięgnąłem po tę książkę, by dowiedzieć się o formie pracy
opiekuńczo-wychowawczej, o której co jakiś czas donoszą media publiczne czy
regionalne. Byłem przekonany do momentu lektury, że takie "okna"
istnieją w naszym kraju od lat.
Tymczasem pierwsze "okno życia" - jak pisze B. Krajewska - powstało
dopiero w 2006 r., a zatem gdyby tylko jedno spełniło swoją funkcję, to
mielibyśmy uratowane 10 ludzkich istnień. Jak wynika z treści tej książki,
takich "okien" jest w naszym kraju więcej. Do końca 2014 r. powstało
ich w 55 miastach w Polsce łącznie 60, w tym aż 54 działa pod patronatem CARITAS.
Do tego czasu uratowano dzieci, które - być może - nie miałyby szans na godną
egzystencję w naszym codziennym świecie życia. Wolę takie dane, niż te, którymi
epatują media informujące o kolejnym zamordowanym, porzuconym w lesie czy
pozostawionym na ulicy przez "matkę" noworodku. Krajewska zaś swoją rozprawą
otwiera okno dla nauk społecznych i humanistycznych, by ich przedstawiciele
włączyli się w nurt diagnoz i badań aplikacyjnych.
W dobie troski o budowanie kapitału społecznego, zachęcania młodych ludzi do
wolontariatu, rozwijania wrażliwości społecznej na ludzkie dramaty - "okna
życia" stają się nie lada wyzwaniem. Są one także społecznym i moralnym
zobowiązaniem dla osób rozumiejących potrzebę wspomagania samotnych,
porzuconych czy wykorzystanych kobiet, które z różnym nastawieniem i emocjami
"oczekują" na przyjście "ich" dziecka na świat.
W pełni jest dla mnie zrozumiała, oczywista pomocniczość i zaangażowanie
Kościoła, by nie tylko doraźnie poprawiać los kobiet, które samotnie wychowują
dzieci, ale także pomóc tym porzuconym, pozostawionym sobie z często skrywanym
dramatem w godnym (prze-)życiu. "Okno życia" jest zatem darem nie
tylko dla nowonarodzonych dzieci, ale także dla ich naturalnych matek.
Jak pisze B. Krajewska:
(...) w świetle nauki Kościoła cierpienia dzieci powinny być dla chrześcijan
zobowiązaniem do zaangażowania się na rzecz poprawy ich losu. Zaangażowanie to
przejawia się m.in. troską o życie poczęte, jak też wsparciem dla samotnych
matek, czego dopełnienie, swoiste przedłużenie stanowią okna życia. (s.
111)
Nie przypuszczałem, bo i nie śledziłem sporów na ten temat, że w Polsce
"okna życia" stanowią jedną z wielu - a ostro krytykowanych - form
pomocy społecznej. Z tej książki dopiero dowiedziałem się, że lewicowi uczeni
(np. M. Środa) postrzegają tę formę jako zbyteczną, gdyż to państwo powinno
zatroszczyć się o takie rozwiązania, w wyniku których nikt nie będzie
musiał/chciał porzucać dzieci. Walka z obecnością w przestrzeni publicznej
Kościoła ma zatem różne swoje oblicza.
Książka ma pięć rozdziałów, z których pierwsze cztery stanowią erudycyjny wgląd
w analizowane zjawisko. Dowiadujemy się bowiem o miejscu okien życia w systemie
(czy on w ogóle istnieje?) opieki nad dziećmi - rozdz. I, potem otrzymujemy
historyczny przegląd porzucania dzieci w toku dziejów - od starożytności po
czasy współczesne - rozdz. II; genezę i ewolucję okien życia w aktualnej
rzeczywistości - rozdz. III i przymioty oraz następstwa pozostawiania dzieci w
oknach życia - rozdz. IV.
Może kogoś razić stylistyka, nadmierna (pewnie nieco asekuracyjna) cytowalność
niekoniecznie potrzebnych tu pedagogów, struktura narracji, ale nie można
powiedzieć, że autorka nie wie, o czym pisze. Wprost odwrotnie. Widać ogrom
przestudiowanych lektur, a zatem i jej erudycję, niemalże perfekcyjną znajomość
problematyki. Chociaż nie jestem pewien, czy pedagodzy społeczni nie mogliby
jeszcze dodać innych źródeł.
Ciekaw jestem, jak wygląda sytuacja porzucanych noworodków w innych krajach.
Czy też tworzy się "okna życia" (Life Window)? Jak dla mnie jest to
piękna, głęboko humanistyczna idea i forma rozwiązania problemu
egzystencjalno-społecznego czy nawet socjalno-ekonomicznego. Analizom prawnym
poświęciłbym zupełnie odrębny podrozdział, żeby nie umknęła czytelnikom tu
bardzo interesująca, normatywna wykładnia owej formy pomocowej.
Zdecydowanie najsłabszy jest w tej książce ostatni rozdział pt. "Okna
życia w perspektywie społecznej" - głównie ze względów metodologicznych.
Gdyby to była praca dyplomowa, to nie budziłoby to niczyich wątpliwości.
Natomiast w rozprawie naukowej wymaga się od jej autora poprawnej
metodologicznie konceptualizacji badań i profesjonalnego ich przeprowadzenia,
zgromadzenia danych, zestawienia, opisu i interpretacji.
Tego, niestety, tu zabrakło o co mam pretensje nie tyle do Autorki, bo w końcu wydała
książkę za przyzwoleniem dwóch samodzielnych pracowników naukowych.
Życzliwe przyklepanie recenzentów wydawniczych czyjegoś projektu wydawniczego jest
zdradą nie tylko nauki, ale przede wszystkim samego autora. Jak można
szkodzić komuś przyzwalając na opublikowanie rozdziału, który wymagał
radykalnej korekty i uzupełnień. W ten sposób robi się największą krzywdę
młodym uczonym, którzy w końcu mają prawo wierzyć, że skoro doktor habilitowany
zaakceptował wydanie książki, to może spać spokojnie.
Zawarta w tytule ostatniego rozdziału kategoria "perspektywy
społecznej" jest bardzo szeroka, toteż nie ulega wątpliwości, że badaniami
można byłoby objąć różne podmioty - księży, wolontariuszy, służby socjalne,
matki, a nawet polityków czy samorządowych działaczy. Przed pedagogami zatem
jest ważny krok w kontynuowaniu i poszerzaniu terenu i podmiotów badań.
Drodzy profesorowie, doktorzy habilitowani. Jak nie znacie się na
metodologii badań empirycznych, jak nie macie zielonego o nich pojęcia, to nie
piszcie pozytywnych recenzji, bo ośmieszacie siebie i krzywdzicie młodych.
Apeluję, by skończyć z niedźwiedzią przysługą! Powinniście przeprosić autorkę
za wydanie książki, bo to Wy odpowiadacie za jej treść i jakość.
Być może powinna zająć się takimi postawami i zdradą uczonych Komisja Etyki.
Zapewne nastąpi coś takiego w przyszłości - za 50 lat. A tymczasem będziecie
pisać o etyce badań naukowych? Piszę o tym, bo w trakcie zbliżającej się
wielkimi krokami XXX Letniej Szkoły Młodych Pedagogów Komitetu Nauk
Pedagogicznych PAN będziemy prowadzić warsztaty i wykłady z metodologii badań
pedagogicznych i nauk społecznych. Niektórym samodzielnym pracownikom naukowym
przydałyby się korepetycje.
Wyrażam nadzieję, że ta rozprawa stanie się punktem wyjścia do dalszych, już
znacznie lepiej skonstruowanych badań naukowych, a jej wydawniczy recenzenci
zadośćuczynią autorce, by nie była osamotniona w zmaganiach z problemami, które
są kluczowe także dla jej nie tylko akademickiego życia.
Komentarze