Przejdź do głównej zawartości

Spór w stronę pedagogiki istotnej egzystencjalnie

 



Monografia Julity Orzelskiej uruchomiła wreszcie spór o jej naukową wartość. Na stronie Wydawcy zamieszczona jest nota recenzenta wydawniczego dr hab. Moniki Jaworskiej-Witkowskiej oraz prof. dr. hab. Mirosława Patalona. Pierwsza opiniodawczyni stwierdziła:   

[…] jest to książka programowa, budująca strategię troski o to, aby oddziaływania edukacyjne były „istotne egzystencjalnie”. Szereg inspiracji [...] pojawia się na taką skalę po raz pierwszy w polskiej pedagogice [...].

[…] najbardziej niezwykłym dokonaniem [...] jest wskazanie na możliwość wydobycia w ślad za modelem cyklu życia Eriksona co najmniej ośmiu „pedagogik rezydualnych” odniesionych do kolejnych energii witalnych uwypuklonych w rezultacie rozpisania napięć fazowych z kolejnych faz życia, co pozwala wyróżnić zadanie pedagogicznego rozpracowania […] zwykle niewydzielanych typów pedagogik, takich jak pedagogika: nadziei, woli, wyobraźni, fachowości, wierności, troskliwości, twórczości i mądrości życiowej. Osobno pojawiają się [...] ustalenia wskazujące na konieczność skupienia rozważań pedagogicznych na takich kategoriach, jak: wstyd, nuda, lęk, samotność, śmierć, wdzięczność.

[...] To z pewnością przykład bardzo dojrzałej próby zdefiniowania i podjęcia zadań badawczych, który może uruchomić nową jakość refleksji pedagogicznej i nowy etap recepcji humanistyki współczesnej w ramach wydobywania „pedagogiki z kultury”.

[…] powstała książka niezwykle inspirująca, pod wieloma względami nowatorska [...].
Ma ona szansę być jedną z najlepszych publikacji ostatnich lat wśród książek przewidzianych jako rozprawy habilitacyjne w pedagogice.

Z recenzji prof. M. Patalona przytoczono


[Książka przynosi] szereg ważnych dla polskiej pedagogiki inspiracji. [...] autorka – na kanwie teologii Paula Tillicha – podejmuje problem relacji pomiędzy filozofią religii a pedagogiką.


[...] religia może być niezwykle bogatym rezerwuarem dla humanistyki pod warunkiem postrzegania jej nie jako spetryfikowanej i niepodważalnej treści, lecz w sposób procesualny – jako jednego z twórców dyskursu, który z jednej strony odpowiedzialny jest za stan ludzkiego ducha, z drugiej zaś sam podlega nieustannej weryfikacji. Orzelska – w odniesieniu do innych podejmowanych przez siebie wątków – podobnie jak Tillich, proponuje [...] dialektyczną jedność przyjęcia i odrzucenia, której zawsze będą towarzyszyć niepewność i wątpienie. Ukazanie [...] możliwości takiej wzajemnej stymulacji różnorodnych aktorów otwartego dyskursu jest ważnym impulsem dla polskiej pedagogiki.

Tymczasem w ostatnim najnowszej monografii zbiorowej pod redakcją Jacka Piekarskiego, Danuty Urbaniak-Zając i Sławomira Pasikowskiego p.t. Krytyka metodologiczna w praktyce tworzenia wiedzy" (Łódź 2010)  swoją, bardzo obszerną opinię opublikowała prof. dr hab. Teresa Hejnicka-Bezwińska. Jest to o tyle istotna ekspertyza, że wpisana została w debatę dotyczącą recenzji wydawniczych profesorów. Warto zatem do niej sięgnąć, gdyż jest niezwykle kształcąca. Autorka tej recenzji zatytułowała swój tekst następująco: Krytyka metodologiczna w ocenie dorobku habilitacyjnego.  

 Polecam tę lekturę.

   

Osobiście dopełniłbym ją o następujące krytyczne uwagi, które nasuwają się po przeczytaniu monografii J. Orzelskiej:

 

 

    Widoczne jest w narracji uzależnienie od tzw. Mistrza, autorytetu, jakim jest dla orzelskiej prof. Lech Witkowski. Obciąża to stylistykę i pozbawiło autorefleksji nad wytworem własnej pracy. Zastanawia mnie sposób prowadzenia analizy, który jest „po wyznaczonej ścieżce”, a nie samodzielnym odkrywaniem prawidłowości czy tworzeniem ram kategorialnych do naukowych badań.

Autorka uważa, że hybrydalna pedagogika z psychologią została właśnie przez nią odkryta. Nie raczyła nawet sięgnąć do psychologii pedagogicznej czy pedagogiki psychologicznej z okresu II Rzeczypospolitej. Psychologia nie zaczyna się od Eriksona, Rogersa  czy Frankla, aczkolwiek i ta jest jej Mistrzowi znana i przez niego twórczo analizowana, tylko w określonym wymiarze. W tym też znaczeniu jej stwierdzenia ocenne typu:” nie potrafimy w pełni…”; (kto?)”…musimy jej sprostać…”; „Przeoczenia nie pozostają bez wpływu…”; „Prowadzi to do lekceważenia wagi…”; „Gubi się z pola widzenia…” ; „Prowadzi do wzrostu lekceważenia…” ; …”nie poradzimy sobie z przerostami cynizmu, egoizmu, aż po zjawisko określone już mianem terroru przeciętności…” chyba dotyczą samooceny, co sprawiają, że nie wystawia sobie najlepszego świadectwa. Miejscami odnoszę wrażenie, jakby J. Orzelska pisała tę pracę „ręką”  Lecha Witkowskiego.

 Ewidentne są w tej rozprawie błędy merytoryczne typu „”zlikwidowanie niemal całkowite szkół o profilu zawodowym” (s. s.16)??? Autorka krytykuje neoliberalizm, ale nie raczy dostrzec, że to polityka neoliberalnych rządów PO i PSL doprowadziła do zabiegania uniwersytetów o środki zewnętrzne finansowania szkół i biurokratyzacji! (s. 16)

 Nie wiemy, jaki jest problem badawczy, bo chyba nie  (...) przebicie się do świadomości środowisk pedagogikiby edukacja spełniała funkcje egzystencjalną i kulturową i nie była „patologicznie zredukowana do funkcji zawodowej (s.16)

 Otwarcie na hermeneutykę nie nastąpiło dopiero w XX w.! a tym bardziej wyczulenie pedagogiki na humanistykę. Chyba autorka tej pracy nie zna historii myśli pedagogicznej. Bauman nie jest żadnym hermeneutą (s.17), a jeśli przywołuje się Jana Szczepańskiego, to powinno się podać przypis (s.17).

     Pedagogiką i psychologią Gestalt zajął się na poważnie nie Lech Witkowski, pisząc o Radlińskiej, tylko są to moje studia z pocz. lat 90. XX w. i inspirowana nimi rozprawa dr. hab. Wiktora Żłobickiego z Uniwersytetu Wrocławskiego. Autorka tych publikacji nawet nie dostrzega. Powinna wiedzieć od swojego Mistrza, że to nie jego studia, ale debaty u prof. Zbigniewa Kwiecińskiego dotyczące  nieobecnych dyskursów zapoczątkowały przywracanie cenzurowanych w PRL tekstów. 

        Orzelska nie zna prac Henryka Rowida, nie raczyła nawet zajrzeć do rozpraw Ludwika Chmaja, Bogdana Nawroczyńskiego i Kazimierza Sośnickiego, nie wspominając już o Stefanie Wołoszynie. Nie wolno budować własnej narracji na osobistej niewiedzy. Kiedy zatem literalnie zastanawia się nad brakiem skuteczności wychowania (nie wyjaśniając zresztą, jak ją rozumie, bo jej nie rozumie, gdyż owa kategoria jest z innego paradygmatu niż pedagogika humanistyczna, egzystencjalna), to błędnie konstatuje (…) że nie tylko za mało korzystamy wzajemnie z dorobku poszczególnych dyscyplin, ale przede wszystkim że zadowoliliśmy się ich zbyt wąskimi i zbyt jednostronnymi przekrojami, wygodnymi dla podręcznikowego definiowania tożsamości dyscyplinarnej. (s. 21-22) Na s. 87 krytykuje nieobecność modelu cyklu życia Eriksona w podręcznikach, ale w przypisie nie raczy nawet wskazać, których, bo przecież te z psychologii mają owe odniesienia.

                Jak to zatem jest, że autorka tej monografii przywołuje podręcznik pedagogiki społecznej prof. Ewy Marynowicz-Hetki, którego treść nie ma żadnego związku z tematem jej zainteresowań badawczych, a nie raczyła nawet zajrzeć do podręcznika akademickiego pod red. Z. Kwieciński i B. Śliwerski czy podręcznika międzynarodowego pod moją redakcją w GWP, gdzie ma wprost odniesienia do pedagogiki egzystencjalnej oraz rozdziały na ten temat. Nie wspominam już o moich  rozprawach z teorii wychowania i myśli pedagogicznej, bo – jak wnioskuję – autorka ma chyba do nich uprzedzenie.

       W tym pierwszym podręczniku jest rozdział najlepszego polskiego badacza myśli egzystencjalnej ks. prof. Janusza Tarnowskiego. Jego książek J. Orzelska nie zna. Dziwne, że nie raczył na to zwrócić uwagi prof. M. Patalon. Recepcją filozofii i psychologii egzystencjalnej zajmował się jeszcze w okresie PRL właśnie ks. prof. J. Tarnowski, który reprezentował Polskę we Francji jako członek Międzynarodowego Stowarzyszenia Studium Charakteru i Osobowości z siedzibą w Paryżu. Jego książki w okresie PRL to m.in.  Problem chrześcijańskiej pedagogiki egzystencjalnej (1982), Próby dialogu z młodymi (1983), Siedem lat dialogu. Prekatecheza egzystencjalna (1986), Z tajników naszego „ja” (1987), Rozmowy o wierze i życiu (1989),

            Gdyby Orzelska dobrze przeczytała chociaż jeden podręcznik akademicki, to dowiedziałaby się, że nieznajomość treści powyższych publikacji wzmacnia swoją ignorancję.  Autorka nie uwzględniła ani jednej książki Stefana Baleya czy Józefa Pietera, których rozprawy są kluczowe dla zrozumienia integralności badań pedagogiki i psychologii, w tym także ich nurtów teoretycznych. (J. Pieter Znaczenie psychologii dla pedagogiki [w:] Nauki przyrodnicze i społeczne współdziałające z pedagogiką, Warszawa  1966. Nie wymieniam tu rozpraw z okresu II RP.

  Jak na pracownika naukowego zdumiewa brak literatury obcojęzycznej. Nie wolno w takich badaniach przywoływać egzystencjalistów np. Karla Jaspersa z drugiej ręki, skoro są przekłady jego dzieł na język polski. Autorka przywołuje w bibliografii  aż 26 rozpraw Lecha Witkowskiego. To ciekawe, czy aby nie pomyliła przedmiotu badań? Natomiast nie ma tu ani jednej książki Karla Jaspersa czy nawet wymienionego w tekście, ale bez przypisu - Wincenteggo Okonia, S. Wołoszyna, B. Trentowskiego lub Jana W. Dawida, których nie prowadziła do bibliografii i przypisów. 

        Podobnie czyni z cytowaną myślą za Aleksandrem Nalaskowskim, którego badania nad twórczością przywołuje, ale już nie raczy wskazać źródła (s. 91). Przywołuje Adlera, ale nie  sięga do żadnego przekładu jego rozpraw (s. 38). Podobnie jest z Jungiem czy Frommem, a nawet Horneyową. Książek Eriksona czy Maritaina sama też nie czytała, bowiem nie raczy ich nawet przywołać w swojej bibliografii. Pierwsze przykłady „nowego etapu recepcji psychoanalizy w pedagogice (co oznacza ów nowy  etap?) -  przypisuje Klaudii Węc (s. 398), co jest już horrendalnym fałszowaniem nauki i historii jej myśli.

Rozprawa jest zatem ahistoryczna, pozbawiona studiowania źródeł filozofii, pedagogiki i psychologii egzystencjalnej - tak krajowej, jak i światowej. Tak nie prowadzi się badań naukowych. Co ma Basil Bernstein do egzystencjalizmu? (s. 40) Nie wolno powielać ocennych sądów o W. Okoniu czy S. Wołoszynie, jeżeli samemu nie przeczytało się ich dzieł.  To jest absolutnie niedopuszczalna praktyka na poziomie prac doktorskich. 

Orzelska nie wie, że jednym z pierwszych, a najbliższych w powojennej Polsce psychiatrów humanistycznych był Kazimierz Dąbrowski. O jego dziełach nie ma w jej książce ani słowa. Po co zatem przywołuje McWilliamsa, skoro znacznie wcześniej od niego w/w Polak pisał znakomite dzieła np. "Społeczno-wychowawcza psychiatria dziecięca" (1959), „Teoria dezintegracji pozytywnej” czy „Trud istnienia”. Gdyby to przeczytała, to wiedziałby, jak wielki dystans naukowy dzieli prace Dąbrowskiego od jednej, w dodatku popularnonaukowej książki Jana Szczepańskiego, która jest zbiorem esejów powstałym w wyniku nagłej choroby i hospitalizacji. Jest to niewątpliwie piękne dzieło, mądre, ale niewiele mające wspólnego z egzystencjalizmem. Trzeba było jednak wykonać pewien wysiłek i nie czytać tylko tego, co wskazuje Mistrz. 

Recenzentem wydawniczym książki był prof. M. Patalon  żona Lecha Witkowskiego nie powinna podejmować się tego zadania ze względu na konflikt interesów. Może chodziło o wzmocnienie  czy autopromocję?  Orzelska nawet nie rozumie, dlaczego przekłady Tillicha ukazywały się w Polsce dopiero na przełomie lat 80. i 90.XX w., ale z łatwością konstatuje, że „Odniesień do tej koncepcji i jej głębokiego zaplecza filozoficznego mamy zdecydowanie za mało.” Jej zdaniem pierwsze oznaki zmiany pojawiają się ”bez pełnej recepcji pedagogicznej” u Kozłowskiego w 2006 r. (s.18)  Chyba autorka pisze o sobie, że „dają tu o sobie często znać rozmaite uprzedzenia i ograniczenia, utrudniające sięganie po dorobek  z szeroko pojętej tradycji psychologii, ciekawy pedagogicznie także poza dominującymi podręcznikowo, akademicko uporządkowanymi nurtami i teoriami”(s. 22)

Na żaden z nich Orzelska nie raczy się powołać. A szkoda, bo może dowiedziałaby się czegoś więcej o stanie rozwoju polskiej myśli pedagogicznej. Jakże nieadekwatne jest stwierdzenie przy powołaniu się na Margaret Mead, że ..”pokolenie bez kompleksów cywilizacyjnych i bez balastu przestarzałych obciążeń sztywnych identyfikacji…” (s. 46), by uwydatnić swoje utożsamienie się z czyimiś poglądami i narracjami. Nie potwierdza to samodzielności myślenia. Praca Orzelskiej nie jest rewolucyjna, bo wynika z  niej brak rozumienia tego, czym jest nauka i jaką rolę odgrywają w niej minione pokolenia.

      Nie pojmuję, co ma jednorazowe wydarzenie w Technikum Budowlanym w Toruniu do pedagogiki egzystencjalnej? (s. 19) Chyba tylko to, by przywołać kronikarską książkę Witkowskiego, będącą zlepkiem kopii artykułów prasowych oraz wypowiedzi zaproszonych do debaty profesorów pedagogiki. Autorska asekuruje się od odpowiedzialności za swoją treść dwukrotnym stwierdzeniem we wstępie, że uruchamia jedynie zręby perspektywy rozumienia tej pedagogiki (s. 28-29). Jednak nie jest to usprawiedliwieniem. Daje jednak podstawę do zrozumienia stanu własnych zasobów źródłowych, które uczyniła przedmiotem własnych badań. 

        Nową wartością tej rozprawy jest sięgnięcie do literatury pięknej, którą traktuje jako zaproszenie do narracji. Swoim podejściem do badań uzasadnia postawę wobec Mistrza, którego zresztą cytuje bez zrozumienia wobec własnej sytuacji, gdzie autorytet  „…zwalnia czy wyręcza z myślenia, generując bezmyślne pokłady pewności…”  (s. 42), ale może być podnóżem (…)jako odniesienie stanowiące grunt, po którym można stąpać, nad którym można się pochylić…” (s. 43)

     Chyba Autorka recenzowanej ksiązki nie rozumie, co pisze, kiedy stwierdza, że: Jeszcze Bogdan Suchodolski sygnalizował , w późnej wersji swojej idei „wychowania dla przyszłości”, zarazem konfrontacji z kłopotliwą „kultura postmodernistyczną” we współczesnej humanistyce, że pedagogika nie ma się po raz pierwszy na czym oprzeć, gdyby miała kontynuować swoje wcześniejsze dążenia i wyobrażenia o własnej sile sprawczej i jej zapleczu uprawomocnień dla tradycyjnego autorytetu pedagogicznego.(s. 45)  

 Rozprawa nie ma ani kryteriów doboru źródeł, ani ich analizy. Odnosi się wrażenie, jakby była pisana „nożyczkami” przez „wycinanie” z sobie jedynie dostępnych, bezrefleksyjnie kojarzonych z egzystencjalizmem rozpraw, a ograniczonych ścieżką Mistrza. Wchodzimy zatem – że użyję tu metafory - na „zarośniętą drogę”, która jest pełna zarówno pięknych kwiatów , jak i znajdujemy na niej chwasty czy wyżarte przez robactwo drzewa i krzewy.  

             Jestem bardzo otwarty na nowe idee, nowe podejście do ich analizy czy nawet normatywnych konstrukcji, ale w tej książce nieustannie czytam o Lechu Witkowskim, a nie o pedagogice istotnej egzystencjalnie. Autorka powinna zmienić tytuł swojej pracy, a wówczas nie byłoby wątpliwości, czy jest jej treść zbieżna czy w sprzeczności z tytułem.  Tekst jest napisany chaotycznie, tak, jakby jego fragmenty powstawały na zasadzie, co wpadło pod rękę… To sprawia, że do psychologii Frankla – bez ładu i składu – powraca w różnych miejscach jedynie wycinkowo.

Dopiero na s. 63 dowiaduję się, że autorka „chciałaby uwypuklić perspektywę dowodzącą, że dla pedagogiki konieczne okazuje się przyjęcie zarówno troski o psychodynamiczne rozpoznanie rezyduów tożsamości z modelu E. Eriksona, jak i spojrzenie na logoterapeutyczne   czy psychoterapeutyczne dokonania i podejścia jako uwypuklające na różne sposoby miejsca pęknięcia kondycji wewnętrznej oraz uczulenia na oddziaływania i interakcje zewnętrzne”.

      Na 62 str. znowu pisze, że to nie ona, tylko: „Książka ta stara się zachęcić do programowania rozwoju pedagogiki jako znacznie szerzej i głębiej otwartego na kulturę w jej różnorodności dyskursywnej, aby jej zasoby wewnętrzne przynosiły pożytek w wielu indywidualnych przypadkach, wspierając przyszłość kolejnych pokoleń”.  Jak dla mnie nic z tego nie wynika.

      Jeżeli Orzelska czuje się zaszczycona udziałem w seminariach Witkowskiego pt. „Paideia i współczesność” , to nie ma racji, że są one „kolejną odsłoną” znacznie wcześniejszych seminariów Z. Kwiecińskiego pt. „Nieobecne dyskursy”.  Wcale, to, co PO  nie zawsze jest POWYŻEJ „poziomu wcześniejszej refleksji” (s. 63). 

      Czytam rozdział II – a tu zdumiewające jest przywołanie Kazimierza Obuchowskiego jako rzekomego zbliżenia jego koncepcji osobowości z Franklem w sytuacji, gdy akurat właściwą recepcją Frankla zajął się w Polsce Kazimierz Popielski. Autorka tej pracy tego też nie wie. Co kilka stron autorka pisze, co jest tezą jej książki, przy czym za każdym razem jest ona inna. Na s.81 pisze: „tezą książki jest to, że pewnego typu pedagogika egzystencjalna (Co to znaczy – pewnego typu???- BŚ ) wykluwa się stopniowo z wielkiej różnorodności impulsów i dociekań, rzadko zestawianych łącznie czy traktowanych jako odmienne strony  tej samej wspólnej monety, którą wycenia się wartość troski o jakość bycia w świecie i radzenia sobie z zżyciem” .   Ot, jeszcze jeden nic nie znaczący pogląd. 

            Nowością w tej rozprawie jest wskazanie na osiem pedagogii rezydualnych w powiązaniu z zadaniami egzystencjalnymi człowieka w toku ontogenezy. Nie dostrzegam jednak uzasadnienia rzekomego następstwa pedagogik tak, jak ma to miejsce w cyklicznym procesie rozwoju tożsamości u jednostek wg E. Eriksona. 

        Rozprawa jest chaotyczna, konstruowana bez jakiejkolwiek logiki doboru treści. Autorka przerzuca się z jednej publikacji do drugiej, by tym samym w innym miejscu uzasadniać coś zupełnie innego. Gdzie jest ta pedagogika istotna egzystencjalnie? Nie ma jej, gdyż otrzymaliśmy kosz ze streszczeniami, które w swej istocie były prowadzone po śladzie Witkowskiego. Nawet na s. 231, gdzie krytykuje nieobecność pojęcia „nuda” w słownikach czy leksykonach pedagogicznych twierdzi, że nie ma jej, gdyż ma podejrzenie o silnym uwypukleniu przeze mnie troski antypedagogiki o wolność. 

        Po co o tym pisze? Nie wiadomo. Nie raczyła bowiem sięgnąć do żadnej z rozpraw analizujących antypedagogikę czy do przekładów Schoenebecka, mimo że tam znalazłaby więcej odniesień i inspiracji dla pedagogiki egzystencjalnej niż w pracach L. Witkowskiego. Hubertus von Schoenebeck, w odróżnieniu od  jej Mistrza był u Carla Rogersa i uczył się u niego tego, czego autorka nie odnalazła nawet w polskich przekładach dzieł humanistycznego psychologa i pedagoga z wyksztalcenia. 

 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Profesor poleca ankietę z błędami???!!

  Niestety, tak powstają fatalne doktoraty, a po nich habilitacje. Kompromitacja  nie dotyczy zatem tylko doktoranta.

Pseudonaukowa monografia Pauliny Formy

  Mamy wreszcie trzecią publikację pani Pauliny Formy, która - tym razem pod tytułem "Dziecięca kreacja biografii w rodzinach wielodzietnych" (Kraków 2016) określona została jako monografia habilitacyjna. Niestety, ale i ta rozprawa obciążona jest poważnymi błędami w założeniach metodologicznych projektu badawczego . Analiza ilościowa i jakościowa uzyskanych przez autorkę danych na podstawie przeprowadzonej diagnozy nie ma zatem naukowej wartości. Może służyć co najwyżej publicystyce, ale nie naukom społecznym.  Wą t p l i w o ś c i budzi już t y t u ł k s i ą ż k i , k t ó r y jest n i e a d e k w a t n y d o p r e z e n t o w a n y ch w n i e j t r e ś c i . Wskazuje bowiem na to , że c e n tra l n ą o sią  analizy b ę d z ie tworzenie przez dzieci własnej biografii ( „ d z i e c i ę c a k r eacj a b i o g r a f i i … ” ). Tymczasem p r o b l e m g ł ó w n y , k t ó r y stanowił podstawę do konceptualizacji b a d ań, brzmi w tej książce odmiennie ...

Czy pseudonaukowa gdybologia może być sprzedawana jako światowy bestseller?

  Czy pseudonaukowa gdybologia może być sprzedawana jako światowy bestseller? w dniu  kwietnia 15, 2021   Moje pytanie jest retoryczne, bo odpowiedź na nie powinna być tylko jedna - NIE POWINNA, ale JEST i powiększa stan bezużytecznej makulatury. Mam tu na uwadze rozprawę izraelskiego historyka prof. Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie  Yuval Noah Harari'ego  pt. "21 lekcji na XXI wiek" (Kraków 2018), która jest sprzedawana w tysiącach egzemplarzy. Poza ładną okładką nadaje się jednak tylko jako dekoracja w biblioteczce domowej.   Historyk powinien zajmować się tym, co jest przedmiotem badań jego dyscypliny naukowej i obowiązującej w niej metodologii badań historycznych. Z tym większym zdumieniem czytam książkę, która z historią niewiele ma wspólnego, bowiem jej autor porzucił własne kwalifikacje postanawiając zarabiać na sprzedaży prognostycznego kiczu, czyli mniemanologii stosowanej.  Nie wypowiadam się na temat wszystkich lekcji, które usił...