Bądź przewodnikiem wilczego stada. O pełnym miłości przywództwie w rodzinie - to tytuł książki duńskiego autora Jespera Juula, która ukazała się w Niemczech. Zapewne i ten "quasi - poradnik" dla rodziców zostanie wkrótce przetłumaczony na język polski, skoro na naszym rynku mamy już dziewięć książek tego autora, a mianowicie:
Agresja - nowe tabu?;
Być mężem i ojcem;
Kryzys szkoły;
Nastolatki. Kiedy kończy się wychowanie?;
NIE z miłości. Mądrzy rodzice - silne dzieci;
Przestrzeń dla rodziny;
Twoja kompetentna rodzina. Nowe drogi wychowania;
Twoje kompetentne dziecko. Dlaczego powinniśmy traktować dzieci poważniej?
Uśmiechnij się! Siadamy do stołu.
Ciekaw jestem, czego uczą lub na co uwrażliwiają swoich "klientów", skoro poglądy Juula nie mają żadnego ukonstytuowania ani we współczesnej psychologii, ani tym bardziej w psychoterapii. Być może jego popularność sprzyja temu, by realizować własne, a wyuczone w toku studiów podejścia terapeutyczne, które nie mają przecież właściwego źródła, natomiast zawsze dobrze brzmią. Polacy bowiem od wieków, choć swój język i kulturę mają, uwielbiają powoływać się na obce "autorytety", a być może wyposzczeni w okresie socjalizmu wierzą, że wszystko, co zachodnie, jest od krajowego lepsze. Dlaczego nie sięgają po publikacje i praktyki polskich psychoterapeutów, którzy naprawdę mają co do powiedzenia i zaoferowania Polakom?
Nic dziwnego, że i polska wersja skupionych wokół jego nazwiska młodych absolwentów studiów różnej maści - od pedagogiki, poprzez kulturoznawstwo aż po psychologię wykreowała okazję do prowadzenia różnego rodzaju kursów, szkoleń, terapii, które dotyczą rodziny, komunikacji, problemów egzystencjalnych itp. Terapeutą nie jestem, ale nauczycielem i owszem, toteż odniosę się do książeczki Duńczyka poświęconej tej instytucji. O tym, jak być przewodnikiem wilczego stada w rodzinie - zdaniem Jespera Juula - napiszę wkrótce.
Opublikowana ostatnio w naszym kraju książeczka pt. "Kryzys szkoły", w niemieckim wydaniu miała tytuł: "Szkoła w zawale. Co moglibyśmy uczynić, żeby dzieciom, rodzicom i nauczycielom było lepiej", nie wstrząsnęła ani opinią publiczną, ani nauczycielami, a tym bardziej uczniami czy ich rodzicami. Nie ulega jednak wątpliwości, że tego typu literaturę lubią czytać studenci studiów licencjackich, bo nie męczy ich umysłów, nie operuje terminologią naukową, nie odwołuje się do żadnych prawidłowości, zasad, struktur czy procesów, które naukowcy już opisali, wyjaśniali a nawet weryfikowali empirycznie.
Gabinetowa perspektywa oglądu szkoły jest w książeczce Juula przerysowana, a na
dodatek jeszcze zbanalizowana. Jak każda wiedza potoczna, która jest
wyprowadzana z własnej praktyki zawodowej, doświadczeń rodzicielskich czy
profesjonalnych, ale unikająca wglądu w rzeczywiste uwarunkowania edukacji
szkolnej, tak i autorstwa tego pedagoga staje się wyabstrahowaną chmurą idei,
marzeń czy pomysłów. W tym przypadku mamy do czynienia z tworem luźnych,
publicystycznych i częściowo także osobistych refleksji. Szerzej pisałem o tym
w książce pt. "Innowacyjność w zarządzaniu edukacją" wydanej przez
Polskie Towarzystwo Nauczycieli Twórczych pod red. Leszka Pawelskiego w
Szczecinku.
Duński terapeuta mówi o kryzysie szkoły tak, jakby to ona sama w sobie była
źródłem wszystkich dziecięcych nieszczęść. Sam jednak sobie zaprzecza, kiedy
najpierw pisze: „Większość tak zwanych problemów z nauką u dzieci nie ma nic
wspólnego ze szkołą” (s. 26), aby kilka stron dalej stwierdzić (a jest to
wyróżnione nawet w ramce): „Nie powinniśmy już dłużej przechodzić do
porządku dziennego nad tym, że współczesna szkoła niszczy integralność tak
wielu osób”. (Tamże, s.35) To nawet nie jest eseistyka, tylko potoczność do
granicy wytrzymałości na banał.
Autor kreuje swoją narracją sądy typu: „Pewna matka powiedziała mi kiedyś…”,
„Myślę, że większość dorosłych przeżywa…”, „Wydaje mi się, że…” ,
„Dzisiaj najczęściej jest tak, że…”, „Wielu nauczycieli twierdzi, że…”
itp. Zastanawiam się, czy rzeczywiście jest tak źle w duńskiej edukacji
akademickiej, skoro po wielokroć duński autor zarzuca nauczycielom, że nie
zostali czegoś nauczeni, do czegoś przygotowani, nie posiadają określonych
umiejętności itd.
Juul dzieli się z nami banalnymi pytaniami typu: Czy szkoła ma tylko uczyć czy
także wychowywać? Kto odpowiada za dzieci – rodzice czy szkoła? Czym jest
dzisiaj psychologia szkolna, skoro w Niemczech ponad połowa uczniów ma poważne
problemy adaptacyjne? Padają jednak demagogiczne argumenty w stylu: Jeśli
spojrzymy na statystyki, to okaże się, że osiemdziesiąt procent najbardziej
kreatywnych ludzi , którzy odegrali ważną rolę w życiu społecznym, naukowym czy
politycznym, miało wielkie problemy w szkole. Byli dyslektykami albo wręcz nie
dokończyli edukacji szkolnej.(Tamże, 23-24).
Nie przywołuje w tym przypadku żadnych danych źródłowych, nie powołuje się na
jakiekolwiek badania naukowe Kim są ci najbardziej kreatywni i ilu ich de facto
jest w Danii czy w Polsce w wymienionych grupach społecznych, a zarazem
spełniających antyszkolne kryterium? Nie ulega wątpliwości, że autor coś
czytał, skoro przywołuje jakieś badania każąc nam wierzyć, że miały one miejsce
i warto się na nie powoływać. Tyle tylko, że nie podaje nawet żadnego nazwiska,
źródła czy chociażby roku i miejsca ich realizacji. Ma nam wystarczyć przekaz
typu: „Badacze zajmujący się szkoła doszli do wniosku, że…”. Są w tej
książeczce wywiady Juula z jego znajomymi np. szwajcarskim psychologiem
szkolnym, założycielem szkoły prywatnej w Hamburgu czy odpowiedzi na pytania
jakichś rodziców, którzy prawdopodobnie byli z nim na jakimś spotkaniu
autorskim czy prelekcji.
Poglądy Juula w tym sensie rozczarowują, że są pełne potocznych banałów typu:
„bądźcie po stronie dziecka”, „mówcie mu, że je kochacie” itp. To jest dobre do
kalendarza z wyrywanymi kartkami albo do memów. Dla mnie, jako afirmatora i
badacza edukacji alternatywnej w świecie, już poprzedzające treść książki motto
zapowiadało coś fascynującego. Juul pisze bowiem: „Nauczyciele, uczniowie i
rodzice powinni razem wyjść na ulice i zaprotestować przeciwko obecnemu systemowi
szkolnemu. Jeśli kiedyś do tego dojdzie, wstanę i pójdę razem z nimi”.
Pojawia się pytanie, do kogo Duńczyk kieruje powyższy imperatyw? Chyba nie do
społeczności zamieszkującej w jego kraju, który określany jest mianem
„edukacyjnej wyspy powszechnej szczęśliwości”? Czytając powyższą publikację
możemy powrócić do emancypacyjnych westchnień, by w państwie przywrócono (…) poczucie
jednakowej godności wszystkim uczestnikom systemu szkolnego.(s. 12) Tylko
czy teza o utracie godności jest prawdziwa? Czy może jest to rzucony na wiatr
pogląd, który nie znajduje powszechnego potwierdzenia w realiach naszego życia?
Podchodząc do tego filozoficznie, z perspektywy chociażby personalistycznej,
nikt nie jest w stanie pozbawić człowieka jego własnej godności, o ile jest on
w stanie świadomie o nią samemu się zatroszczyć zgodnie z wolną wolą (mamy w
Polsce przykłady zachowania godności przez ludzi uwięzionych, katowanych,
maltretowanych przez oprawców w okresie hitleryzmu czy stalinizmu itd.)
Juul ma jednak na uwadze kryzys szkoły spowodowany nie tylko rozkręconą przez
polityków rywalizacją uczniów o jak najwyższe osiągnięcia szkolne, ale także
wpływami komercyjnych firm globalnych, które uczyniły sobie z rzekomo naukowych
badań międzynarodowych niezły biznes. Duńczyk ma tu na uwadze diagnozy PISA i
pyta czy rzeczywiście chcemy tresować własne dzieci jak szczury do posłusznego
wykonywania rozkazów? „Dzisiejsza szkoła do złudzenia przypomina fabrykę z
pionierskich czasów industrializacji. (…) Pytanie tylko, czy nasze
społeczeństwo rzeczywiście potrzebuje dzieci, które funkcjonują jak posłuszni
robotnicy i robią wszystko, co szef każe?” (Tamże, s. 16)
Komentarze