
Prof. psychiatrii Manfred Spitzer wydał nakładem oficyny Droemer w Monachium książkę pod powyższym tytułem – „Cyberkrank. Wie das digitalisierte Leben unsere Gesundheit ruiniert” (Mȕnchen 2015) . Jest to kolejna już publikacja tego autora poświęcona cybernetowym nałogowcom.
W Polsce ukazały się przekłady dwóch jego rozpraw ("Jak uczy się mózg?" - 2007 i "Cyfrowa demencja" - 2014), toteż trudno się dziwić, że i ta zostałą przetłumaczona na nasz język oraz wydana w rok później w Polsce. Moja analiza jest jednak na podstawie oryginalnego wydania.
Niemieccy publicyści
natychmiast ogłosili ten tytuł bestsellerem. Można ją nabyć w każdym porcie
lotniczym tego kraju. Rzadko która książka naukowa uzyskuje tak silne wsparcie
medialne. Nie da się jednak ukryć, że najlepiej sprzedają się prace nie o tym,
jak pracować z serfującymi w necie, na fejsie, nieustannie esemesującymi
dziećmi i młodzieżą, ale na temat tego, dlaczego jest to tak złe, toksyczne czy
wręcz niebezpieczne dla nich samych.
Spitzer jest specjalistą od straszenia i uproszczonej narracji przyczynowo-skutkowej, chociaż sam nie przeprowadził żadnych badań naukowych na temat, który uczynił przedmiotem swoich opisów. Należy do grona popularyzatorów wiedzy naukowej, której najprzeróżniejsze wycinki zestawia w jednolity ciąg rzekomo kumulującej się wiedzy. To rodzaj metaanaliz mających na celu syntetyczne konstruowanie wiedzy o negatywnie zapisujących się wirtualnych doświadczeniach młodych pokoleń w procesach ich bio-psycho-społecznego rozwoju.
Odnoszę wrażenie, że psychiatra zbyt wąsko postrzega człowieka, podczas gdy powinien troszczyć się o całą jego osobowość, a nie tylko te jej „struktury”, które poddają się zobiektywizowanej rekonstrukcji danych empirycznych. Bardzo trudno jest w jego rozprawie oddzielić wyniki czyichś, wieloletnich badań naukowych od zestawienia ich z danymi statystycznymi. Te bowiem są pochodną badania opinii, a nie rzetelnie przeprowadzonych diagnoz czy eksperymentów naukowych.
Prof. M. Spitzer sam takowych nie prowadził, natomiast odnajduje w literaturze z nauk medycznych i społecznych dane, które pozwalają mu zrozumieć – a nam wyjaśnić – powody stanów i zaburzeń egzystencjalnych osób, z którymi spotyka się jako ich terapeuta.
Zapewne są w tych poszukiwaniach źródłem jego wiedzy także wyniki wieloletnich doświadczeń, obserwacji, klinicznych rozmów i psychoterapeutycznych badań jego pacjentów. On sam nie nadaje im wymiaru uporządkowanej metodologicznie wiedzy, nie wprowadza nas w tajemnice ich życia oraz związanych z jego digitalizacją negatywnych następstw.
Może właśnie dlatego książki Spitzera czyta się dość przyjemnie i szybko, ale równie szybko zapomina ich treść usuwając ją poza świadomość zagrożeń, które mogłyby dotknąć nas samych, nasze dzieci, wnuki czy podopiecznych w placówce oświatowej.
O czym zatem jest najnowsza publikacja Manfreda Spitzera? Najlepiej zilustruje to układ treści, których zwartym całościom nadał on następujące tytuły:
1. Choroby cywilizacyjne
2. Smartfon w cyberprzestrzeni
3. Cybernetowy nałóg
4. Big data , Big Brother i koniec z prywatnością
5. Cyberstres
6. Cyberlęk
7. Cyberchondria
8. Digitalne dzieciństwo: zmysłowy i komunikacyjny autyzm
9. Digitalna młodzież: dekoncentracja, analfabetyzm i brak ruchu
10. Digitalna bezsenność
11. Cyberseks
12. Digitalna depresja i samotność
13. Co czynić?
Jak wynika z powyższego układu treści, kij ma tylko jeden koniec. Autor nie docieka dwoistości rzeczy, zdarzeń, fenomenów ludzkich zachowań i postaw, tylko podporządkowuje swoją narrację myśleniu życzeniowemu. To tak, jakby prowadzić badania z góry przewidując, jaki musi być ich wynik.
Manfred Spitzer nie jest naukowcem-pedagogiem czy psychologiem szkolnym, ale profesorem psychiatrii, który specjalizuje8p się w badaniach neurofizjologii mózgu. Nie musi zatem – jak domniemam - liczyć się z metodologią badań w naukach humanistycznych i społecznych, skoro tak eklektycznie buduje swoją narrację.
Nie mamy tu do czynienia z prawidłową rekonstrukcją wyników badań sondażowych, do których dochodzili różni diagności, w różnym czasie, na jakże nieporównywalnych próbach, w odmiennych regionach świata. Ba, rozprawa w dużej mierze dotyczy zaburzeń u dzieci (nawet od 3 r ż.), ale Spitzer bez logicznego ładu i składu przywołuje nagle wyniki sondażu wśród studentów na temat np. tego, które media towarzyszą im w uczeniu się do najtrudniejszych egzaminów. Nic dziwnego, że referuje jednym ciągiem informacje o jakiejś chorobie w Chinach, by komentować ją danymi z sondaży w USA czy Niemczech. To prawda, że wiedza jest globalna, ale nie można porównywać ze sobą danych, które są nieporównywalne.
Tymczasem dla tego autora nie ma to żadnego znaczenia. Ważne, że zgrabnie składają się w jedną całość. Człowiek jawi mu się jako istota jednowymiarowa. Nie mam nic przeciwko temu, by tak właśnie opisywać niepokojące kogoś zjawiska. Nie traktuję tej publikacji jako naukowo pełnowartościowej właśnie ze względu na jej jednostronność. We „Wstępie” do swojej książki prof. M. Spitzer stwierdza:
„Musimy troszczyć się o edukację młodych ludzi – tego najważniejszego filaru nie tylko naszej gospodarki, ale i całego społeczeństwa. (…) Sam nie wiem, co jest gorsze: śmietnik w środowisku czy śmietnik w głowach, ale wiem, że oba w sposób istotny ograniczają autonomię, wolność, zdrowie i szczęście. Nie powinniśmy lekceważyć ani umysłów, ani zdrowia naszych urynkowionych dzieci” (s. 14-15)
Politycy chętnie korzystają z tego typu literatury, która jest jednostronną popularyzacją wiedzy, gdyż nie lubią dylematów, kontrowersji, ambiwalencji zjawisk jako wymagających myślenia, wyobraźni, osobistej kultury oddziaływań i relacji międzyludzkich. Takie publikacje znakomicie nadają się do jednostronnych ideologicznie kampanii politycznych, bowiem zawsze można znaleźć dane wygodne dla własnej tezy czy przygotowywanej właśnie ustawy.
To z tak rozumianej ignorancji biorą się m.in. rozporządzenia o zdrowej żywności w szkołach czy nieskuteczne akcje walki z dopalaczami. Na bazie tak demagogicznie wykrojonych danych kreuje się wewnątrzszkolne regulaminy, które czegoś bezwzględnie zabraniają, a coś uwalniają.
Zapewne należę do tych czytelników książek M. Spitzera, których on sam zalicza do nieświadomie samousprawiedliwiających niewłaściwe postawy wobec nowych mediów u siebie i u dzieci. Być może, ale to wcale nie oznacza, że nie dostrzegam zagrożeń i nie reaguję na nie. Może jednak każdy z nas ma więcej możliwości działań, aniżeli tylko ograniczanie czy zakazywanie czegoś dzieciom i młodzieży?
Doskonale rozumiem niepokój czy nawet niezgodę Prof. Spitzera na skutki uboczne korzystania przez dzieci (ale i dorosłych) ze smartfona, tyle tylko że mogą one być i są nie tylko negatywne, ale także obojętne dla psychiki osoby czy/i pozytywne dla jej rozwoju.
Dzisiaj już chyba nikt nie ma wątpliwości, że intensywność nadawanych w telewizji reklam produktów spożywczych dla dzieci jest nieprawdopodobnie wysoka i częsta, ale przecież to nie oznacza, że nasze dzieci czy nastolatkowie siedzą przed ekranem tv i nieustannie obserwują, rejestrują i pasjonują się nimi. Co ma wynikać z czyjejś diagnozy,(sondażu) , że dzieci poniżej 5 r. ż. oglądają rocznie więcej niż 4 tys. spotów reklamowych. (s. 45)
Autor tej książki nie prowadził badań empirycznych, zależnościowych, mających na celu stwierdzenie poziomu istotności związku między czasem oglądania reklam (a nie przebywania w pokoju z tv) a np. otyłością dziecka. Rzecz jasna nie da się przeprowadzić takiego dowodu. Co wynika z czyichś wyliczeń, że 17 proc. dorosłych (od 60 tys. do 120 tys. osób) rocznie umiera ze względu na nadwagę (s. 46), z czego 10-20 tys. w Niemczech ale nie jest bez znaczenia to, w jakich przedziałach wiekowych dochodzi do umieralności z powyższego powodu? Nadwaga nie jest jedyną zmienną niezależna Itd.
Nie dziwi mnie popyt na tego typu lektury i nadawanie im miana „bestsellerów”, gdyż bardzo dobrze się je czyta jeśli nie zna się złożoności procesów socjalizacyjnych i wychowawczych, że nie wspomnę o samowychowaniu osób i ich samokształceniu, które wymykają się spod kontroli zewnętrznej. Co złego ma wynikać z faktu, uzyskanego zresztą na podstawie badania opinii młodzieży, że u osób pomiędzy 12 a 19 r.ż. wzrosło wykorzystywanie smartfonów z 47 % w roku 2010 do 72 % w roku 2012?
A jakie znaczenie dla tytułowego tematu ma przytoczony wynik sondażu diagnostycznego wśród 774 studentów na temat tego, jak często i bardzo często korzystają w trakcie wykładów, na które uczęszczają, ze smartfonów, w tym z jakiej korzystają aplikacji (facebook, sms, czat, e-mail, słuchanie muzyki, telefon) , ale i czy w tym czasie coś jedzą lub piją? Czy rzeczywiście zależy to tylko od nich i dzięki temu, że mają przy sobie smartfon?
Spitzer jest specjalistą od straszenia i uproszczonej narracji przyczynowo-skutkowej, chociaż sam nie przeprowadził żadnych badań naukowych na temat, który uczynił przedmiotem swoich opisów. Należy do grona popularyzatorów wiedzy naukowej, której najprzeróżniejsze wycinki zestawia w jednolity ciąg rzekomo kumulującej się wiedzy. To rodzaj metaanaliz mających na celu syntetyczne konstruowanie wiedzy o negatywnie zapisujących się wirtualnych doświadczeniach młodych pokoleń w procesach ich bio-psycho-społecznego rozwoju.
Odnoszę wrażenie, że psychiatra zbyt wąsko postrzega człowieka, podczas gdy powinien troszczyć się o całą jego osobowość, a nie tylko te jej „struktury”, które poddają się zobiektywizowanej rekonstrukcji danych empirycznych. Bardzo trudno jest w jego rozprawie oddzielić wyniki czyichś, wieloletnich badań naukowych od zestawienia ich z danymi statystycznymi. Te bowiem są pochodną badania opinii, a nie rzetelnie przeprowadzonych diagnoz czy eksperymentów naukowych.
Prof. M. Spitzer sam takowych nie prowadził, natomiast odnajduje w literaturze z nauk medycznych i społecznych dane, które pozwalają mu zrozumieć – a nam wyjaśnić – powody stanów i zaburzeń egzystencjalnych osób, z którymi spotyka się jako ich terapeuta.
Zapewne są w tych poszukiwaniach źródłem jego wiedzy także wyniki wieloletnich doświadczeń, obserwacji, klinicznych rozmów i psychoterapeutycznych badań jego pacjentów. On sam nie nadaje im wymiaru uporządkowanej metodologicznie wiedzy, nie wprowadza nas w tajemnice ich życia oraz związanych z jego digitalizacją negatywnych następstw.
Może właśnie dlatego książki Spitzera czyta się dość przyjemnie i szybko, ale równie szybko zapomina ich treść usuwając ją poza świadomość zagrożeń, które mogłyby dotknąć nas samych, nasze dzieci, wnuki czy podopiecznych w placówce oświatowej.
O czym zatem jest najnowsza publikacja Manfreda Spitzera? Najlepiej zilustruje to układ treści, których zwartym całościom nadał on następujące tytuły:
1. Choroby cywilizacyjne
2. Smartfon w cyberprzestrzeni
3. Cybernetowy nałóg
4. Big data , Big Brother i koniec z prywatnością
5. Cyberstres
6. Cyberlęk
7. Cyberchondria
8. Digitalne dzieciństwo: zmysłowy i komunikacyjny autyzm
9. Digitalna młodzież: dekoncentracja, analfabetyzm i brak ruchu
10. Digitalna bezsenność
11. Cyberseks
12. Digitalna depresja i samotność
13. Co czynić?
Jak wynika z powyższego układu treści, kij ma tylko jeden koniec. Autor nie docieka dwoistości rzeczy, zdarzeń, fenomenów ludzkich zachowań i postaw, tylko podporządkowuje swoją narrację myśleniu życzeniowemu. To tak, jakby prowadzić badania z góry przewidując, jaki musi być ich wynik.
Manfred Spitzer nie jest naukowcem-pedagogiem czy psychologiem szkolnym, ale profesorem psychiatrii, który specjalizuje8p się w badaniach neurofizjologii mózgu. Nie musi zatem – jak domniemam - liczyć się z metodologią badań w naukach humanistycznych i społecznych, skoro tak eklektycznie buduje swoją narrację.
Nie mamy tu do czynienia z prawidłową rekonstrukcją wyników badań sondażowych, do których dochodzili różni diagności, w różnym czasie, na jakże nieporównywalnych próbach, w odmiennych regionach świata. Ba, rozprawa w dużej mierze dotyczy zaburzeń u dzieci (nawet od 3 r ż.), ale Spitzer bez logicznego ładu i składu przywołuje nagle wyniki sondażu wśród studentów na temat np. tego, które media towarzyszą im w uczeniu się do najtrudniejszych egzaminów. Nic dziwnego, że referuje jednym ciągiem informacje o jakiejś chorobie w Chinach, by komentować ją danymi z sondaży w USA czy Niemczech. To prawda, że wiedza jest globalna, ale nie można porównywać ze sobą danych, które są nieporównywalne.
Tymczasem dla tego autora nie ma to żadnego znaczenia. Ważne, że zgrabnie składają się w jedną całość. Człowiek jawi mu się jako istota jednowymiarowa. Nie mam nic przeciwko temu, by tak właśnie opisywać niepokojące kogoś zjawiska. Nie traktuję tej publikacji jako naukowo pełnowartościowej właśnie ze względu na jej jednostronność. We „Wstępie” do swojej książki prof. M. Spitzer stwierdza:
„Musimy troszczyć się o edukację młodych ludzi – tego najważniejszego filaru nie tylko naszej gospodarki, ale i całego społeczeństwa. (…) Sam nie wiem, co jest gorsze: śmietnik w środowisku czy śmietnik w głowach, ale wiem, że oba w sposób istotny ograniczają autonomię, wolność, zdrowie i szczęście. Nie powinniśmy lekceważyć ani umysłów, ani zdrowia naszych urynkowionych dzieci” (s. 14-15)
Politycy chętnie korzystają z tego typu literatury, która jest jednostronną popularyzacją wiedzy, gdyż nie lubią dylematów, kontrowersji, ambiwalencji zjawisk jako wymagających myślenia, wyobraźni, osobistej kultury oddziaływań i relacji międzyludzkich. Takie publikacje znakomicie nadają się do jednostronnych ideologicznie kampanii politycznych, bowiem zawsze można znaleźć dane wygodne dla własnej tezy czy przygotowywanej właśnie ustawy.
To z tak rozumianej ignorancji biorą się m.in. rozporządzenia o zdrowej żywności w szkołach czy nieskuteczne akcje walki z dopalaczami. Na bazie tak demagogicznie wykrojonych danych kreuje się wewnątrzszkolne regulaminy, które czegoś bezwzględnie zabraniają, a coś uwalniają.
Zapewne należę do tych czytelników książek M. Spitzera, których on sam zalicza do nieświadomie samousprawiedliwiających niewłaściwe postawy wobec nowych mediów u siebie i u dzieci. Być może, ale to wcale nie oznacza, że nie dostrzegam zagrożeń i nie reaguję na nie. Może jednak każdy z nas ma więcej możliwości działań, aniżeli tylko ograniczanie czy zakazywanie czegoś dzieciom i młodzieży?
Doskonale rozumiem niepokój czy nawet niezgodę Prof. Spitzera na skutki uboczne korzystania przez dzieci (ale i dorosłych) ze smartfona, tyle tylko że mogą one być i są nie tylko negatywne, ale także obojętne dla psychiki osoby czy/i pozytywne dla jej rozwoju.
Dzisiaj już chyba nikt nie ma wątpliwości, że intensywność nadawanych w telewizji reklam produktów spożywczych dla dzieci jest nieprawdopodobnie wysoka i częsta, ale przecież to nie oznacza, że nasze dzieci czy nastolatkowie siedzą przed ekranem tv i nieustannie obserwują, rejestrują i pasjonują się nimi. Co ma wynikać z czyjejś diagnozy,(sondażu) , że dzieci poniżej 5 r. ż. oglądają rocznie więcej niż 4 tys. spotów reklamowych. (s. 45)
Autor tej książki nie prowadził badań empirycznych, zależnościowych, mających na celu stwierdzenie poziomu istotności związku między czasem oglądania reklam (a nie przebywania w pokoju z tv) a np. otyłością dziecka. Rzecz jasna nie da się przeprowadzić takiego dowodu. Co wynika z czyichś wyliczeń, że 17 proc. dorosłych (od 60 tys. do 120 tys. osób) rocznie umiera ze względu na nadwagę (s. 46), z czego 10-20 tys. w Niemczech ale nie jest bez znaczenia to, w jakich przedziałach wiekowych dochodzi do umieralności z powyższego powodu? Nadwaga nie jest jedyną zmienną niezależna Itd.
Nie dziwi mnie popyt na tego typu lektury i nadawanie im miana „bestsellerów”, gdyż bardzo dobrze się je czyta jeśli nie zna się złożoności procesów socjalizacyjnych i wychowawczych, że nie wspomnę o samowychowaniu osób i ich samokształceniu, które wymykają się spod kontroli zewnętrznej. Co złego ma wynikać z faktu, uzyskanego zresztą na podstawie badania opinii młodzieży, że u osób pomiędzy 12 a 19 r.ż. wzrosło wykorzystywanie smartfonów z 47 % w roku 2010 do 72 % w roku 2012?
A jakie znaczenie dla tytułowego tematu ma przytoczony wynik sondażu diagnostycznego wśród 774 studentów na temat tego, jak często i bardzo często korzystają w trakcie wykładów, na które uczęszczają, ze smartfonów, w tym z jakiej korzystają aplikacji (facebook, sms, czat, e-mail, słuchanie muzyki, telefon) , ale i czy w tym czasie coś jedzą lub piją? Czy rzeczywiście zależy to tylko od nich i dzięki temu, że mają przy sobie smartfon?
Komentarze