Dzisiejszy wpis dotyczy przetłumaczonej przez Andrzeja Lipińskiego książeczki niemieckiego profesora doktora nauk medycznych, psychiatry i psychoterapeuty - Joachima Bauera pt. Co z tą szkołą? Siedem perspektyw dla uczniów, nauczycieli i rodziców (Słupsk: Dobra Literatura 2015, ss. 151). Autor nie jest pedagogiem, a szkołę zna z własnego dzieciństwa, jak wielu polityków, którzy chcą ją reformować. Można zatem powiedzieć - niewłaściwy autor na niewłaściwym miejscu.
Teraz czekam na odpowiedź ze strony polskich czytelników tej publikacji w
wykonaniu nauczycieli, nawet kultury fizycznej, żeby napisali książkę pod
tytułem: Co z tą psychiatrią? Siedem perspektyw dla chorych, lekarzy i
dyrekcji NFZ. W ten sposób nareszcie psychiatrzy i neurolodzy dowiedzą się,
jak organizować pomoc medyczną, a nawet terapię chorym psychicznie.
Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby nauczycielki przedszkoli zaczęły pisać
książki z zakresu pediatrii a pedagodzy społeczni z geriatrii. Koniecznie
należy te dzieła przetłumaczyć na język niemiecki i wydać w dużym nakładzie
informując na obwolucie, że są one bestselerami światowymi. W ten sposób
nastąpi właściwe nie tylko umiędzynarodowienie nauki, ale i będzie miała
miejsce jej właściwa interdyscyplinarność.
Niektóre zdania z książek psychiatrów o szkole i nauczycieli o psychiatrii
można właściwie uczynić na mocy porozumień autorskich tożsamymi, bo w końcu
jedni i drudzy „leczą” ludzkie dusze, a w każdym razie usiłują wywrzeć na nie
jakiś wpływ. Oto np. kiedy Joachim Bauer pisze: “Dzieci są żywymi
istotami, których przeżycia i zachowania podlegają prawom neurobiologii”,
to przecież jak ulał pasuje ten pogląd do powyższej książki, jak i podręcznika
z psychiatrii czy medycyny klinicznej. W końcu dzieci martwe nie są w stanie
przeżyć i ich zachowania nie podlegają prawom neurobiologii.
Książka w oryginale ma tytuł: Lob der Schule, czyli pochwała szkoły.
Autor już w rozdziale 1 pt. Zrozumieć uczniów - “neurobiologia szkoły”
stwierdza, że jest to książka popularnonaukowa dotycząca szkoły (s.7) Tym samym
przyznaje, że równie dobrze książkę tego gatunku literackiego na temat
psychiatrii czy neurobiologii może napisać ktoś, kto nie ma medycznego
wykształcenia. On w końcu popularyzuje naukę obcą, w każdym razie jemu nie
swoją, ale za to z zadęciem i misją. Zdaniem Bauera (…) najważniejsze jest
to, co dzieje się w umysłach uczniów – ich rozum, kreatywność, motywacja
kooperacja, czyli dynamiczne procesy, z których każdy ma swoje neurobiologiczne
podłoże. (s.7)
Neurobiolog tak bardzo postanowił (…) wesprzeć uczniów, rodziców,
nauczycieli oraz tych wszystkich, którym dobro młodych ludzi i całego system
leży na sercu”, że postanowił dostarczyć im praktycznych wskazówek pomocnych w
przygotowaniu gruntu, na którym mogą rozwijać się takie wartości, jak umiłowanie
życia, motywacja I radość uczenia się. (s. 8-9) Zdaniem Bauera nauczyciele
nie posiadają odpowiedniej wiedzy na temat motywacji uczniów do zdobywania
wiedzy, gotowości uczniów, nauczycieli i rodziców do współpracy oraz zdolności
uczniów i nauczycieli do kształtowania takich relacji, które będą fundamentem
dobrego nauczania i uczenia się. (s. 9)
Czyżby? Skąd czerpie wiedzę na ten temat? Z rękawa, z sufitu? Nie. On to wie z
neurobiologii, że “Motywacja, kooperacja w działaniu i kształtowanie dobrych
relacji to element oparte na procesach neurobiologicznych. Stąd wniosek, będący
zarazem nowym punktem wyjścia, że rzeczywiście potrzebna jest dziś
“neurobiologia szkoły”. (tamże)
Proponuję pedagogom, by zaczęli pisać książki o scholaryzacji neurobiologii,
bo w końcu psychiatria i neurobiologia też mają związek z uczeniem się. Bauer
przyznaje wprawdzie: Neurobiologia nie ma monopolu na interpretowanie
zjawisk, nie rości sobie też prawa do wypowiadania się w imieniu wszystkich
dziedzin nauki. To oczywiste, że w kwestii szkoły muszą zabierać głos
przedstawiciele wielu dyscyplin. (s. 9-10). Jednak nie obejdzie się bez
ekspertów w zakresie dydaktyki – stwierdza dalej, ale już tego nie tłumaczy.
Jego zdaniem (…) w wielu krajach stan system edukacji jest w stanie
katastrofalnym, i chociaż to fakt powszechnie znany, praktycznie nic się nie
zmienia”(s.11) On wie, że byłoby lepiej, gdyby dzieci nie uzyskiwały
biegłości w zabijaniu wrogów wirtualnych grach i gdyby szkoły przygotowywałyby
je do życia, tzn. wiary w siebie, wewnętrznej motywacji, solidnej wiedzy
oraz kompetencji społecznych I emocjonalnych. (s.11)
Nie wiem, czy autor naczytał się artykułów na ten temat w Der Spiegel czy w Die
Zeit lub Allgemeine Frankfurter, ale dobór argumentów jest na poziomie naszego,
średnio rozwiniętego licealisty. Tak więc Bauer – bez przywołania wyników
jakichkolwiek badań naukowych (o tym, że własnych nie ma, dowiadujemy się z
każdą, kolejną stroną jego tekstu) – stwierdza już w tytule rozdziału 1, że: Dziecko
to nie segregator biurowy. Gdyby czytał Paulo Freire, to wiedziałby, że już
przed nim ktoś określił ten styl kształcenia uczniów edukacją bankową.
Oczywiście, powtórki są chwalebne, tyle tylko że u Freire krytyka szkoły
prowadziła do naukowej wizji jej alternatywy oraz praktycznych rozwiązań.
Przywoływane przez Bauera neurobiologiczne podstawy motywacji i samozaparcia
nie są odwołaniem do własnych badan naukowych, tylko przywołaniem ogólnikowych
tez na ten temat. Wiemy, że brak poczucia własnej wartości może przynosić u dziecka
fatalne skutki, ale nie u każdego. Ciekawe, że ów neurobiolog zbadać tego nie
chciał tylko powtarza za innymi znane od kilkudziesięciu lat przesłanki.
Kiedy
pisze o znaczeniu wzorców wychowawczych z perspektywy neurobiologii (uczenie
się przez naśladowanie), to także nie chwali się swoimi odkryciami naukowymi,
tylko opowiada poglądy psychologa Alberta Bandury sprzed pół wieku. Zachwyca
się osiągnięciami innych neurobiologów na temat lustrzanych neuronów, podczas
gdy w Polsce mamy bardzo dobre badania eksperymentalne psychologa KUL na ten
temat prof. Piotra Francuza.
Zapewne zaskoczy to psychologów i socjologów, że dla Bauera identyfikacja jest
zmianą osobowości człowieka pod wpływem kontaktów z innymi ludźmi. Jak sądzę,
nie przysporzyłoby mu takie stwierdzenie sukcesu na egzaminie z podstaw
psychologii. Autor porównuje w podrozdziale pt. „Dzieci rozpoznają swój
potencjał w oczach dorosłych” wzajemne relacje dorosłych z dziećmi do „dwukierunkowej
trasy o dużym natężeniu ruchu”.(s. 27)
Ba, „dziecko – jeśli ma wokół
siebie osoby będące dla niego autorytetami – wrasta w swego rodzaju „tunel”
wizji i wyobrażeń dotyczących jego osoby. Nie znajdując w swoim najbliższym
otoczeniu takiego :tunelu przyszłości” , dziecko nie wie, którędy ma iść”
(s. 28)
Agresja zaś jest w świetle przywołanych tu badań amerykańskiej neuropsycholog Noami
Eisenberger odpowiedzią na ból fizyczny i psychiczny, który został
zarejestrowany przez osobę w mózgu. Mózg ludzki koduje każdy rodzaj
doświadczeń, także brak akceptacji ze strony innych, dlatego w dzieciach
kumulują się skutki wszelkich form zaniedbania, poniżania i przemocy” (s. 33).
Mamy wreszcie rozdział pt. "Szkoła – miejsce budzące zgrozę czy
„szklarnie przyszłości”. Tytuł idealnie pasuje do polskiej kultury, bowiem przywołuje
socjalistyczną ideę Stefana Żeromskiego budowania szklanych domów. Tu autor
sięga do metafory szkoły jako ogrodu, w której ptaki toczą swoje walki o
życie, gdzie „całe stada ptaków są zastraszane nie przez jednego, lecz przez
kilka sokołów jednocześnie”. (s. 39)
Bauer proponuje nauczycielom kilka zasad pedagogicznych - zasadę hydrauliczną,
plastyczną i rezonansową. Ta pierwsza to „czarna pedagogika”, a więc przymusu,
przemocy, dyscyplinowania, niszczenia w dziecku chęci do uczenia się, czasami konieczna.
Ta druga to kształcenie przez regularne powtarzanie danej umiejętności, no i
trzecia zasad dotyczy uruchamiania lustrzanego odbicia w mózgu dziecka
generując w nim motywację do uczenia się i pomagając mu „przetrwać trudne i
długie etapy jego edukacyjnej ścieżki”.(s. 41)
Autor recenzowanej książeczki jest zwolennikiem rozbudzania radości życia przez
muzykę i ruch. Absolutnie słusznie, bo warto zarażać dzieci muzykowaniem,
śpiewaniem, ale i ruchem oraz sportem. Z tym ostatnim jest nieco gorzej, bo –
jak ten autor stwierdza - w Niemczech, w odróżnieniu od Polski, dzieci nie mają
wf, gdyż zamykane są sale sportowe ze względu na ich zły stan techniczny. Nic
nowego, ale za to napisane z rodzicielską troską przesłanie o to, by dzieci
miały po szkole więcej zajęć artystycznych czy sportowych. Proponuje zatem
tworzenie szkół całodziennych jako „szklarni przyszłości”.
Jako żywo widzimy tu źródło projektu, który rok temu prezentował Robert
Kwaśnica jako całodziennej szkoły ogólnokształcącej. Jak pisze Bauer – ten
model jest alternatywą na włączenie dodatkowych zajęć pozalekcyjnych i
pozaszkolnych do podstawy programowej i organizacji pracy szkół publicznych.
„Szkoła musi stać się edukacyjnym „biotopem”, inspirującym miejscem dla
uczniów, nauczycieli i rodziców, przestrzenią bogatych doznań kulturalnych,
laboratorium kształcenia – „szklarnią przyszłości”.(s. 49)
Jest wreszcie rozdział poświęcony nauczycielom, pod takim zresztą tytułem.
Otwiera go motto z wypowiedzi amerykańskiego Nauczyciela Roku 1998 Philipa
Biglera, a nie jakiegoś wybitnego nauczyciela z Niemiec. Jak widać
neurobiolodzy niemieccy też wolą amerykańskie wzory. Brzmi ono: Być
nauczycielem – to być wiecznym optymistą”. (s. 52)
W tym rozdziale Bauer
walczy z nieuzasadnionymi oskarżeniami w prasie i przez polityków pod adresem
nauczycieli, jakoby byli „nierobami”, skoro średni tygodniowy czas ich pracy
wynosi więcej niż w Polsce, bo aż 51 godzin. Tajemnicą ich sukcesów jest… nie
mózg, na którym Bauer ponoć się zna, tylko dobry kontakt z uczniami.
Dużo jest w tej książce potocznej wiedzy na temat utrzymywania balansu we
wspomnianych powyżej relacjach, empatii, a nawet uczulenia na komunikację
niewerbalną. Za jakimś nauczycielem McCourtem cytuje jego diagnozę: „Ci,
którzy wykształcili nas na nauczycieli, to zamknięci na swoich uniwersytetach
profesorowie. Oni nigdy nie widzieli żadnej szkoły od wewnątrz, a to, co
wygłaszają, jest czystą filozofią, mało przydatną w praktyce” (s. 60).
Teraz już wiemy, dlaczego neurobiolog tak chce pouczać nauczycieli z pozycji
tego, który ich rozumie, chociaż sam akurat idealnie pasuje do grona powyższych
wykładowców uniwersyteckich, skoro w szkole nie pracował, a się mądrzy. Nie
mogło zabraknąć w tym rozdziale części poświęconej relacjom nauczycieli z
rodzicami. „Ich współpraca ma służyć przede wszystkim dobru dziecka” (s.
62).
Tu autor raczej narzeka na rodziców, którzy nie chcą odwiedzać szkoły własnego
dziecka i podejmować rozmów z nauczycielami na temat jego problemów. Proponuje
zatem, by nauczyciele odwiedzali ich w domu lub jeśli nie chcą, to niech czynią
to wyszkoleni do tych zadań pracownicy socjalni. Istnieje wiele sposobów na
bycie dobrym nauczycielem, ale tego już nie rozszerza, bo przecież, jak pisze,
że są, to musi mieć rację.
Ciekawy jest natomiast fragment dotyczący syndromu „odurzenia poczuciem
obowiązku”, który został opisany na podstawie badań psychiatry Huberta
Tellenbacha. Wskazuje on na konieczność umiejętnego regulowania przez
nauczycieli gotowości do poświęceń i silnej identyfikacji z własnym zawodem z
umiejętnością nabierania wobec nich właściwego dystansu, a tym samym źródła
siły i odporności psychicznej na stres. Negatywny i obciążenia zawodowe. W
kraju mamy znakomite badania, którymi kieruje Jacek Pyżalski, więc lepiej
sięgnąć do realnych diagnoz, a nie normatywnych westchnień niemieckiego autora
Rozdział 4 dotyczy wyboru zawodu i kształcenia nauczycieli. Mam nadzieję, że
tego nie przeczytają nasi politycy oświatowi, bowiem pierwsze zdanie brzmi: „Kto
już na samym początku studiów pedagogicznych myśli przede wszystkim o stałej i
dobrze płatnej posadzie nauczyciela, ten w ogóle nie powinien wybierać tego
zawodu!” (s. 80). Jak ktoś ma wątpliwości, czy nadaje się do tego zawodu,
to niech przetestuje siebie kwestionariuszem, który opracował profesor Schaarschmidt
z Uniwersytetu w Poczdamie(szkoda, że go nie zamieszcza w aneksie).
Jeśli to ma być droga właściwa do podjęcia decyzji, to gratuluję. Ciekawe, czy
dla kandydatów na neurobiologów i psychiatrów też są takie autotesty? Jego
kolega po fachu – jak przyznaje - Manfred Spitzer – postuluje przeniesienie
uniwersytetów do szkół. Sądzę, że tym śladem powinno przenieść się wydziały
medyczne do szpitali, a oddziały psychiatryczne do zakładów psychiatrycznych.
Teraz rozumiem, że Bauer pozazdrościł popularności koledze Spitzerowi i
wypisuje tego samego typu banały, by wzmocnić konto w banku z tytułu
honorariów.
Rzeczywiście, co rozdział, to jest coraz banalniej i gorzej. Jeśli w Niemczech
tak się leczy, jak pisze o szkole, to cieszę się, że jestem w Polsce. Wydałem
32,90 zł na tę książczynę i nie żałuję, bo widzę, jak na niskim poziomie
znalazła się edukacyjna publicystyka autorstwa rzekomych ekspertów.
Ufam, że
studenci pedagogiki sięgając po tę publikację, zrozumieją, że nie nadaje się
ani do studiów komparatystycznych, ani do zrozumienia szkoły, ani też
swoistości nauczycielskiego zawodu. Bezkrytyczne przywoływanie jej w pracach
naukowych powinno skutkować ich negatywną opinią.
Gdyby ktoś doświadczył bólu po przeczytaniu tej książki, to niech się nie
martwi. Autor wydał kolejny tytuł właśnie poświęcony tak przykremu stanowi
doznań.
Komentarze