Przejdź do głównej zawartości

Co z kulturą i edukacją kulturalną?

 

O tym, jak szybko i właściwie na zachodzące przemiany reagują naukowcy  świadczy  podręcznik akademicki pod tytułem Upowszechnianie, animacja, komercjalizacja kultury - Józefa Kargula, który został opublikowany w Wydawnictwie Naukowym PWN. 

To był już chyba ostatni moment dla nauk o wychowaniu na podsumowanie i pokazanie dorobku tej subdyscypliny badań pedagogicznych, które od kilkudziesięciu lat cieszyły się w uniwersytetach ogromną popularnością, a także na upomnienie się o rolę kultury  i jej animacji w społeczeństwie radykalnie od niej już odchodzącym, także w sensie istotnościowym. Prawdziwa kultura broni się sama, ale im większa jest presja rynku i pokusa wśród tych, którzy chcą na niej jedynie zarabiać nie odróżniając kiczu od wartości artystycznych, tym bardziej należałoby zatroszczyć się o młode pokolenia, by nie tylko przechowały one istotę sfery człowieczego ducha, ale i kreowały jej piękno jako autoteliczną wartość.

            Autor stawia nas przed niezwykle ważnym pytaniem – czy w świecie wartości najbardziej uniwersalnych, najsilniej i najpełniej międzykulturowych, ponadczasowych i w tej sferze ludzkiej aktywności i kreatywności, która czyni nasze życie m.in. piękniejszym , pełnym estetycznych doznań, a zarazem budzących refleksję o ludzkiej egzystencji, wszystko jest na sprzedaż? Już w pierwszym zdanie „Wstępu”  uprzedza nas swoim wyjaśnieniem, że używając terminu KULTURA ma na myśli (…) te wszystkie idee, wartości, a także byty symboliczne i materialne oraz zachowania ludzi z nimi związane, z których bezpośrednio nie czerpią korzyści materialnych.(s.11).

Książka wrocławskiego andragoga ma znakomitą strukturę, stanowiąc dla kolejnych badaczy przykład tworzenia naukowej konstrukcji myśli, która nie wynika z przypadkowo dobranych książek, powierzchownych studiów, serfowania po bełkotliwych tekstach w Internecie, ale jest logicznym, uporządkowanym i metasyntetycznym przekazem wiedzy pokoleń i własnych dociekań w danym zakresie. Taki podręcznik mógł napisać pedagog, który wzrastał i tworzył naukowo w kraju o ukrytej polityce niszczenia kultury narodowej, zaprzeczania jej wartościom w imię jej nowej ideologizacji, zawłaszczania przez partyjną  nomenklaturę, narzucającym polskiemu społeczeństwu bolszewicką, sprzeczną z naszymi tradycjami i tożsamością  narodową pseudokulturę „socjalistycznego kolektywizmu”. 

Trafnie autor określił poświęcone temu okresowi podrozdziały życia i książki: „Agitacja i propaganda jako formuła upowszechniania kultury w latach 1948-1955”; „Spory o  koncepcje upowszechniania kultury w PRL”; „Instytucje upowszechniania kultury w PRL”; „Koncepcje  ruchu amatorskiego w kolektywistyczno-modernistycznym modelu  upowszechniania kultury”; „Wzory uczestnictwa w kulturze PRL” i „Wokół animatora”, w tym ”gałganiarza na ludzkim śmietniku”.

Opisany w odniesieniu do tego okresu historii modernistycznej Polski zakres troski części elity o animację kultury w kleszczach leninowsko-marksistowskich wzorów jest słuszną próbą wykazania, że nie wszystko można określać mianem straconego i toksycznego czasu. Być może potwierdza się stara prawidłowość, że (...) jeśli znajdzie się człowiek o duszy animatora, charakteryzujący się prospołeczną postawą, wierzący w określoną ideę, dysponujący określoną wiedzą lub umiejętnościami, którymi pragnie się dzielić z innymi, to jest szansa, że znajdzie on grono osób, które chętnie podejmą z nim współpracę niezależnie od tego, czy będą to ludzie na „śmietnisku” czy w elitarnych osiedlach mieszkaniowych (s. 193).

Natomiast trudno jest nie zgodzić się z jeszcze jedną tezą Autora, że każdy animator kultury zabiegający o upowszechnienie swoich inicjatyw nic nie zrobi na szerszą skalę, jeśli nie uzyska wsparcia ze strony władz lokalnych czy krajowych, a te, w tamtych czasach były jednoznacznie podporządkowane doktrynie ideologii sprzecznej z polskimi tradycjami i światem wartości chrześcijańskich.

Wyraźnie brakuje mi w tym podręczniku dostrzeżenia ówczesnej kultury protestu, całego, a jakże znaczącego nurtu polskiej drogi do wyzwalania się z jarzma reżimu, którego władcy wykorzystywali tę sferę ludzkich pragnień, aspiracji, talentów i dążeń do indoktrynacji, upokarzania Polaków i wykorzeniania ich z własnych tradycji i aksjonormatywnych wzorów życia.  Nieobecność krytycznego podejścia do tego czasu musi być uzupełniona być może przez innych jego badaczy, gdyż wejście w 1989 r. w sferę wolności zostało poważnie obciążone „grzechami młodości minionej doby”. A przecież nie da się ukryć, że to dzięki kulturze, tak tej profesjonalnej, jak i amatorskiej możliwy był rok 1989!

Tak więc przejście w tej książce przez J. Kargula do postsocjalistycznej rzeczywistości staje się mniej zrozumiałe bez rozliczenia się z przeszłością, jeśli traktuje się dyskurs o animacji w latach 90. XX w. jedynie jako rozczarowanie stanem uczestnictwa Polaków w kulturze rozumianej jako uwikłanej w zmianę polityczną. Druga część podręcznika jest zatem próbą odsłonięcia częściowej prawdy o „supermarkecie kultury” wpisanej w idee neoliberalizmu i wolnorynkowej gospodarki. Metafora supermarketu zaistniała w polskiej literaturze pedagogicznej znacznie wcześniej, niż przywołana tu książka Gordona Mathewsa, ale też można byłoby ją zastosować zgodnie z przyjętą na początku książki tezą o roli i odpowiedzialności państwa za reprodukcję kultury przynajmniej na poziomie ogólnonarodowego kanonu.

Otóż, gdyby zastosować konsekwentnie metaforę supermarketu do odczytania miejsca upowszechniania kultury w polityce już suwerennego państwa, to należałoby zacząć od tego, że jednak supermarket nie spada nam z nieba, że ktoś go buduje, inwestuje weń kapitał, by czerpać z niego zyski. Być może zyski materialne i symboliczne nie rozkładają się równo. W PRL też były supermarkety, tyle tylko że pod nazwą „Supersam”, w których w pewnym okresie  był   tylko ocet  i herbata „Popularna”. Dla elit były własne, małe sklepiki w komitetach dzielnicowych czy wojewódzkich partii, nie wspominając już o KC PZPR, gdzie władza – jak przyznał J. Urban,  a z których autor też mógł korzystać  –  mogła sama się zaopatrzeć i wyżywić. Naród miał kulturę na kartki, do której zresztą nie miał dostępu, bo przecież najlepszy towar był na zapleczu, także dla swoich.

Metafora supermarketu wymaga zatem konsekwentnego zastosowania do nowej rzeczywistości, w której w obszarze kultury rolę właściciela spełniają Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Ministerstwo Edukacji Narodowej. Oba zresztą nie partycypują w tym samym zakresie finansowo, a już MEN totalnie zaprzeczyło nawet kapitałowi ludzkiemu w niniejszej sferze. Warto  zatem przyjrzeć się animacji i upowszechnianiu kultury w powyższej strukturze, z tego punktu widzenia, jak chociażby: Jakie jej produkty są najbliżej kasy, a które są na półkach na wysokości wzroku (społecznej percepcji i recepcji)? Co jest w promocji, a co przecenione? Co jest tu kulturą („towarem”) ekskluzywną, elitarną?  Czy kulturą dla „wszystkich” jest w TVP koncert Zenka a w sieci tiktokowa „chińska tandeta”?

Metafora hipermarketu nie jest jednak do końca trafna, gdyż ten służy jedynie do sprzedaży dóbr wytworzonych. W hipermarkecie niczego się nie tworzy, nie animuje, chyba że mamy na myśli  m.in.:  jeżdżące na rolkach pracownice w krótkich spódniczkach;  instalowany przed świętami przez księży konfesjonał, by zachęcić wiernych do spowiedzi;  organizowanie koncertów popkulturowych gwiazd, by ściągnąć przy tej okazji klientów czy animowanie loterii, konkursów w równie komercyjnym celu. Za produkty hipermarketu trzeba zapłacić, a zatem ich właściciele nie udostępniają dóbr bezinteresownie. Kultura jednak to nie tylko towar na sprzedaż, to nie tylko to, co można nabyć posiadając odpowiednie środki. Mamy przecież cały obszar bogatej kultury ulicy, alternatywnej czy wolnej.

Dobrze się zatem stało, że „goszcząca” w tym podręczniku swoją narracją Sylwia Słowińska przybliża nam idee (koncepcje) edukacji kulturalnej w ponowoczesności, zwracając zarazem uwagę na to, że kultura uważana jest za sferę autoteliczną, a więc musi ją cechować bezinteresowność oraz zaspokajanie wyższych potrzeb człowieka, potrzeb duchowych. Na kulturę popularną trzeba zatem spojrzeć wielostronnie tak, jak i na edukację kulturalną przysposabiającą do życia w kulturze niskiej i wysokiej, w świecie bez kultury i antykultury, by umieć się w tych światach poruszać, nie zatracając własnego człowieczeństwa, własnej tożsamości. 

Mamy wreszcie w tej książce zarys spojrzenia na animację kultury w świecie osób wykluczonych, wykluczanych czy zagrożonych wykluczeniem społecznym oraz na tzw. „niszowe” formy aktywności kulturalnej. Niezależnie zatem od postrzeganych w tej pracy braków (dla mnie np. krytycznej analizy destrukcji kultury  z udziałem edukacji w państwach totalitarnych, zjawiska kontrkultury, ale i kultury wolnej), które zawsze są wynikiem autorskich wyborów i budowanych ścieżek osobistej narracji wiedzy, warto tę książkę przeczytać, by – jak oczekuje tego jej Autor – pochylić się nad pytaniem: co z tak zróżnicowaną kulturą w pluralistycznym oraz otwartym społeczeństwie?


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Profesor poleca ankietę z błędami???!!

  Niestety, tak powstają fatalne doktoraty, a po nich habilitacje. Kompromitacja  nie dotyczy zatem tylko doktoranta.

Czy pseudonaukowa gdybologia może być sprzedawana jako światowy bestseller?

  Czy pseudonaukowa gdybologia może być sprzedawana jako światowy bestseller? w dniu  kwietnia 15, 2021   Moje pytanie jest retoryczne, bo odpowiedź na nie powinna być tylko jedna - NIE POWINNA, ale JEST i powiększa stan bezużytecznej makulatury. Mam tu na uwadze rozprawę izraelskiego historyka prof. Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie  Yuval Noah Harari'ego  pt. "21 lekcji na XXI wiek" (Kraków 2018), która jest sprzedawana w tysiącach egzemplarzy. Poza ładną okładką nadaje się jednak tylko jako dekoracja w biblioteczce domowej.   Historyk powinien zajmować się tym, co jest przedmiotem badań jego dyscypliny naukowej i obowiązującej w niej metodologii badań historycznych. Z tym większym zdumieniem czytam książkę, która z historią niewiele ma wspólnego, bowiem jej autor porzucił własne kwalifikacje postanawiając zarabiać na sprzedaży prognostycznego kiczu, czyli mniemanologii stosowanej.  Nie wypowiadam się na temat wszystkich lekcji, które usiłuje wcisnąć czytelnikom,

Oralna historia historii

  Grzegorz Dżus, Banderówka, Wyd. Rozpisani.pl, brak miejsca i roku wydania, ss. 476. Biorąc pod uwagę wieloletnią współpracę polskich pedagogów z uczonymi i nauczycielami na Ukrainie publikuję opinię profesora Stefana Łaszyna o książce, której autor porusza trudne i bolesne wydarzenia . Zostały one opisane przez  Grzegorza Dżusa w monografii pt. "Banderówka"  , której tytuł okazał się zaskakujący. A ni razu  bowiem S. Łaszyn nie spotkał w niej nazwiska Bandery. Skąd zatem taki tytuł? Tak pisze o tym poniżej:  Emilia, bohaterka książki, w 1940  roku chce wejść do swego mieszkaniaw Radymnie, które opuściła okresowo z powodu przesuwającego się frontu. Wkłada klucz w zamek - nie pasuje. Drzwi otwiera kobieta, która zwraca się do przybyłej: - Czego pani tutaj szuka? Emilia: - A co pani robi w moim mieszkaniu? W odpowiedzi słyszy: - Ooo, banderówka. Stąd wziął się tytuł książki.       W przygotowaniu publikacji wykorzystano   „historię mówioną”, która jest interdyscyplinarną metod